Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zgoda — rzekł lekkomyślny feldkurat. — Pojutrze sto koron albo Szwejk.
Przegrał i tych sto koron i smutny wracał do domu. Wiedział z całą pewnością i nie oddawał się żadnym złudzeniom, że do pojutrza tych stu koron nie zdobędzie i że właśnie sprzedał Szwejka nikczemnie i podle.
— Powinienem był zażądać dwieście koron — gniewał się na siebie, przesiadając się z tramwaju, aby za chwilę dotrzeć do domu. Stał się nagle tkliwym i sentymentalnym.
— Nieładnie to z mojej strony — pomyślał dzwoniąc do drzwi swego mieszkania. — Jak ja teraz spojrzę w jego idiotyczne, poczciwe oczy!
— Kochany Szwejku — rzekł znalazłszy się w domu. — Stała się rzecz niezwykła. Prześladował mnie pech w kartach. Puściłem się, bo miałem pod ręką asa, a potem dostałem dziesiątkę, a bankier, chociaż miał waleta, dociągnął także do dwudziestu jeden. Puszczałem się pary razy na asa albo na dziesiątkę i zawsze miałem tyle, co i bankier. Przegrałem wszystkie pieniądze.
Chwilę milczał.
— W końcu przegrałem i was. Pożyczyłem sobie na was sto koron i jeśli nie oddam ich pojutrze, to już będziecie nie mój, ale pana nadporucznika Lukasza. Bardzo mi przykro. Naprawdę.
— Sto koron jeszcze mam — rzekł Szwejk — mogę panu feldkuratowi pożyczyć.
— Dawajcie! — ożywił się feldkurat. — Natychmiast zaniosę je Lukaszowi. Prawdę mówię, że nie chciałbym się z wami rozstać.
Lukasz był bardzo zdziwiony, że feldkurat wraca.
— Idę ci oddać dług — rzekł kapelan, rozglądając się zwycięsko dokoła. — Dajcie i mnie kartę.
Va banque — zawołał, gdy kolej przyszła na niego. — O jedno oczko przewóz.