Strona:Jarema.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wy, bo Jacenty już na piękne ogłuchł. Strzelaj z armaty, a on nie słyszy.
— Pst — rzekła kobieta cichym głosem, przykładając palec do ust. — Jacenty to frant, wy go nie znacie. On więcéj udaje głuchego. Wprawdzie oddawna słyszy już tępo, ale przecież tak całkieln głuchym nie jest jak myślicie...
Kucharz zwrócił się ku stronie, gdzie siedział ogrodnik i czas niejaki nasłuchywał. Ale ogrodnik oparł się o mur komina i już chrapał na piękne. Po niejakiéj chwili rzekł kucharz:
— Że słyszy coś, o tém wiem, bo czasem nawet z nim się rozmawia. Ale trzeba mu w samo ucho krzyczéć. Teraz śpi.
Po chwili, gdy ogrodnik według wszelkich praw przyrodzonych chrapał, a nawet po niektórych ruchach jego widać było, że śni o czémś, ozwała się kobieta:
O czémże to Mateuszu chcieliście mówić ze mną?
Chciałem mówić o tém — odparł kucharz, przysuwając się bliżéj komina — że wy coś musicie mieć na sercu, o częm tutaj, we dworze nikt nie wie. Jak tylko kiedy mówi się o żenienin, jak zagra muzyka do ślubu, to wy zaraz płaczecie, ale w smutku głowę zwieszacie.
Kobieta otarła łzy fartuszkiem i rzekła:
— Oj, Mateuszu, mam-ci ja wiele na sercu i nieraz myslałam sobie, gdyby to znaléźć człowieka, przed którym możnaby się wygadać, toby i sercu się lżéj zrobiło!
— A cóż wam tak ciśnie? — zapytał rozciekawiony kucharz. — Mówcie przedemną, jak przed księ-