Strona:Jarema.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nął, — więc nastała przez kilka chwil cisza w piekarni, wśród któréj słychać było pluskanie deszczu i grzmot tak głośny, jakby kto z bryką orzechów po próżnym strychu się przejeżdżał.
W obu za piecem siedzących, niezgodnych sąsiadach poznajemy kucharza i ogrodnika. Są to już niedołężni inwalidzi. Zgarbieni, jak grzyby, kalecy obaj, siedzą z łaski pani swojéj w piekarni i dokuczają sobie dla skrócenia czasu.
Biedna wdowa, idąc za dawnym zwyczajem dała obu inwalidom dworskim dożywotni kącik w piekarni razem ze strawą, chociaż położenie jéj, wcale nie było po temu aby wiele na uczynki miłosierne szafować mogła. Aże ona nie uważała tego za miłosierdzie, tylko za obowiązek, aby stéranym w jéj służbie ludziom nie dać umierać pod płotem.
Po długiéj chwili milczenia, kiedy już ogrodnik ukończył litanją do Najświętszéj Panny, ozwała się kobieta najbliżéj komina siedząca:
— Nie wiem, co to jest, ale coś bardzo ciężko mi dzisiaj na sercu.
— Ot goni się na dworze, ta i cała rzecz — odparł parobczak, poprawiając drwa na kominie.
— Wy bo Nastko wtedy płaczecie, gdy się cieszyć trzeba — ozwał się ślepy kucharz z za pieca.
— A zkąd mi cieszyć się dzisiaj? — zapytała blada kobieta.
— Wszak konkurent do pannyY przyjechał — odparł kucharz — a w takim razie coś zawsze się liźnie.
Kobieta zwróciła oczy na ogień i zamyśliła się. Kucharz nadstawił do komina jedno, potém drugie ucho, ale w piekarni była cisza. Za oknami tylko plu-