Strona:Jarema.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zamieszanie powstało w szynku, kilka świateł zagasło, a chmury pyłu zasłoniły resztę.
Przez kilka chwil głuche między pijącymi panowało milczenie. Słychać tylko było łoskot walących pięści i tarzanie się po podłodze. Wszyscy ogłupieli z przestrachu i zadziwienia i nie mogli sobie tego dziwnego zdarzenia wytłumaczyć.
Huber, najwięcéj przy tej przygodzie, jako towarzysz Jaremy interesowany, najpierwszy téż odzyskał przytomność i rozumem swoim, którym się kierował przez całą karyerę wojskową, przewąchał niebezpieństwo; chwycił więc za czapeczkę i drapnął przez najbliższe okno. Za nim posunął obrońca ustaw, chociaż według paragrafów najmniejszego nie było dla niego niebezpieczeństwa. Za przykładem tych dwóch najbliższych Jaremie, poszli i inni, a gdy się w izbie nieco przestronniéj zrobiło i pył z ziemi miał się gdzie rozejść, ujrzał z wielkim przestrachem ślepy Jośko, że Jarema gniótł kolanami piersi gościa, który leżał prawie bez władzy — a towarzyszki tego gościa już w izbie nie było.
Jarema wydobył bagnet, a jasny blask żelaza powalił z nóg ślepego Jośka...
W téj chwili otworzyły się drzwi, a do izby wszedł naprzód jakiś jegomość w cywilnym ubiorze, który w oczach Jeremy był podobniuteńki do mandataryusza z Nowéjwsi. Za tym jegomością weszło czterech żołnierzy, trzymając broń, jakby do ataku.
— Oho ho! — krzyknął Jarema, wywijając bagnetem, a w rozgrzanej jego głowie w dziwną logikę mieszało się to wszystko, co przed chwilą słyszał od