Strona:Jarema.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Znajdował się jednak ktoś w tym szynku, kogo pieśń Jaremy mocno zaintrygowała. Była to nader niepozorna figura, jak to z pierwszego wrażenia dało się wnosić. Zakrawała coś na dymisyowanego urzędnika, albo mandataryusza. Był to człowiek nizki, suchy, w nankinowych pluderkach i we fraku granatowym. Wszystko na nim było wytarte, połatane, poplamione. Paznogcie duże, czarne i ostro zakończone, nos krogulczy, ruchliwy, oko bure, szeroko otwarte, oznaczały coś drapieżnego w tym człowieku. Na głowie miał cylinder dziwnie pomięty i połamany.
Od chwili kiedy Jarema zanócił dumkę ruską, człowieczek ten wlepił w niego przenikliwe oczy, i odtąd nie spuścił ich ani na chwilę. A gdy piosenka niemiecka w końcu ustała, zbliżył się do Jaremy i rzekł do niego:
— Wy zapewne z nad Sanu?
Jarema, zagrzany winem, wpatrzył się w nieznajomego, okazując mu swoje zadziwienie, że go tak odrazu poznał, chociaż obaj nigdy w życiu się nie widzieli. Nieznajowy uśmiechnął się i mówił daléj:
— Oho ho! znam ja was wszystkich... zaraz wam powiem... Ja was widział na jarmarku... zaraz niech sobie przypomnę...
— W Jarosławiu — wtrącił zniecierpliwiony Jarema.
— A tak, tak, w Jarosławiu! — odparł nieznajomy.
Jaremie oczy na wierzch wylazły z zadziwienia, ze nieznajomy odrazu go poznał i nawet odrazu odgadł, gdzie go widział.
— Zaraz, powiem wam jeszcze — mówił daléj