Przejdź do zawartości

Strona:Jarema.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wino, a byli i tacy, co miód pili. Jarema siadł u stołu, przy którym siedzieli ci, którzy wino pili, i krzyknął na kelnera, aby przyniósł kwartę wina.
Za kilka chwil stała przed Huberem ogromna flacha z brudnożółtym płynem. Obaj popijali ze szklanek, życząc sobie to tego, to owego. A gdy już ciepléj zaczęło im się koło serca robić, uderzył w stół Jarema i zaśpiewał sobie jednę z tych pieśni, którą będąc pastuchem, śpiewał w Nowéjwsi:

...Żal wełyki maju, tużu bez prestanku,
Tiażenko wzdychaju wid zmroku do ranku —
Siediaczy doma dumaju,
Szo pryjatela ne maju.
Żal serciu mojomu
Tak żyty samomu!...

Jakim sposobem ta dumka wymknęła się z piersi Jaremy... co ją tam obudziło wśród dzisiejszego położenia? — trudno odgadnąć; może to było instynktowe przeczucie, że ci, którzy dzisiaj znajdowali się koło niego, nie byli jego przyjaciółmi? może to była wyjątkowa chwila w jego życiu, w której uczuł bolesne osamotnienie wśród obcego żywiołu? Nie wiemy; dosyć, że głos Jaremy był smutny i rzewny, i wszystkich pijących do milczenia zmusił.
Rzewna i smutna melodya słowiańska wpadła, jak perła między brudną atmosferę szynku i sprawiła na chwilę dziwne wrażenie. Płaskie koncepta, nieswojskie śpiewy ucichły nagle. Sam Jarema czuł w piersi jakieś błogie zadowolenie, gdy ta pieśń w jego sercu zabrzmiała. I porwany jakąś nieodgadnioną