Strona:Jarema.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ku, i dla tego, żeby nic nie kradł, i niepowalany wrócił do kazarni o godzinie dziewiątéj.
Jarema wyszedł na ulicę po kilkotygodniowym areszcie, ale zamiast gapić się po przechodniachi kamienicach, począł głęboko rozmyślać nad sobą.
Chleb żołnierski wydawał mu się jeszcze zbyt gorzkim, nie sposób mu było w nim zasmakować. O świcie spędzano go z siennika i gnano do musztry, a gdy już z sił opadał, przypędzano do kazarni i kazano czyścić rynsztunek. Obiad żołnierski wielce się różnił od obiadu w kredensie pańskim, a nawet od obiadu chłopskiego. Chłop dał mu przynajmniwj misę grochu z kapustą, a drugą kaszy ze słoniną i kartofli do tego, co się zmieści. Chleba krajał, ile chciał. Wolno mu było przytem paska popuścić i najmniéj godzinę po obiedzie poleżéć. W kazarni wszystko było inaczéj. Kapral i tak krzyczał na niego, że ma wielki brzuch, i bił w niego pięściami, aby kabat się zapiął; a na obiad dawano mu kęs mięsa z jednym knedlem,[1] co zaledwie w gębie poczuł. Do tego cały boży dzień służba i egzercyrka;[2] biedny Jarema nie miał czasu ani przeżegnać się, ani pomyśléć o Nastce białowłoséj, ani o dworze nowowiejskim.

Teraz więc, gdy mu pozwolono wyjść na miasto, jakiż to stek myśli cisnął mu się do głowy! Jak smutno wypadły jego medytacye, gdy sobie przypomniał kredens nowowiejski, karczmę, cmentarz, a nawet błonie, na którém pasi bydło!

  1. Okrągła kluska z mąki i bułek krajanych.
  2. Musztra.