Strona:Jarema.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przed oczyma. Włos jego kędzierzawy najeżał sie do góry, oczy ciskały pioruny. Obaj przyjaciele pocili się pod pierzyną i odmawiali litanią do Najświętszéj Panny; ale Jarema, jak stał, tak stał przed nimi. Różnie tłumaczyli sobie to dziwne zjawisko. Mówili między sobą, że Jarema jest zabójcą Szymka, i że dla tego straszy po nocach poczciwych ludzi, a kto w czém zrobi jeden krok, musi zrobić i drugi. Więc obaj przyjąziele postanowili raz na zawsze pozbyć się swojéj trwogi przed Jaremą, cokolwiekbądź kosztowaćby to miało.
Do tego popychały ich różne wieści, które do ich uszu dochodziły. I tak: Widziano Jaremę leżącego w grochu przy drodze którą zwykł był wieczorem chodzić kucharz z jakimś tajemniczym wezełkiem do córki, wydanej za zagrodnika. Mówiono także, iż Jarema zaglądał raz przez płot do ogrodu, W którym wlaśnie coś kopał ogrodnik. W karcznie miał coś powiedzieć, co dwom przyjaciołom mrowia w pacierz nagnało. Słowem, był czas ostateczny, aby się raz pozbyć téj ustawicznéj trwogi.
Najbliższej niedzieli przyszli obaj do dziedzica i prosili go o pozwolenie udania się na nieszpory do Zagrody, drugiéj majętności pana Nowowiejskiego, aby tam przed cudownym obrazem Matki Bozkiéj na pewną intencyą pomodlić się. Pan Nowowiejski pozwolił im chętnie.
— I jakąż macie intencyą? — zapytał z uśmiechem.
Kucharz spojrzał na ogrodnika, ogrodnik na kucharza i obaj poskrobali się w głowy. Po chwili odezwał się kucharz: