Strona:Jarema.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

złomną zatwierdził: zajaśniał nagle kościołek, jakby jasny piorun z nieba w sam środek uderzył.
Krzysztof obejrzał się na jednę a Dorota na drugą stronę!
Przebóg! Cóż tam widać!
Oto w kościołku stoi przy zapalonych pochodniach naszykowany cały dwór wojewody!...
Sam wojewoda w atłasowym żupanie z wojewodziną stoi na przedzie!...
Obok nich stoi ojciec Krzysztofa z żoną...
Daléj dworzanie, panny, drużbowie, druchny a nawet służba dworska!...
— Amen! Amen! — zawołał ks. Tymoteusz głosem naturalnym.
— Amen! — zawołal ojciec Krzysztofa.
— Amen! — zawołał wojewoda i wojewodzina, a za nimi powtorzył cały orszak!...
Krzysztof myślał, że rzeczywiście piorun z jasnego nieba uderzył.
— Jakto? — zawołał, przecierając oczy, — jakto?... Byłże to prawdziwy sakrament?
I jak wilk rozżarty zgrzytnął zębami.
— Sakrament jest tylko jeden! — odpowiedział z dobrocią ks. Tymoteusz.
— Synu mój, drogi synu! — zawołał ojciec, biorąc go w ramiona: — Bogu dziękuje, że cię zawrócił na drogę prawa bożego!
— Synu mój! — zawołała macocha, i złożyła pocałunek na jego czole.
Krzysztof wyrzucił z piersi tak straszny ryk, aż szyby w oknach zabrzęczały....