Strona:Jarema.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dorota otarła z łez oczy i przytuliła się cała drżąca do ramienia narzeczonego.
Oboje weszli z wolna do kościołka.
W kościołku było cicho. Mała lampka paliła się przed wielkim ołtarzem. Przy ołtarzu ledwo migotały dwie świeczki. Po kątach i na środku było ciemno, jak w grobie.
— Jak tu ciemno i straszno! — szepnęła Dorota, i przycisnęła się do ramienia narzeczonego.
— Nie lękaj się! — odparł Krzysztof, tłumiąc w sobie jakiś śmiech szatański: — wkrótce rozjaśni się szczęściem naszém całe niebo nad nami! Jakaś ciemna postać zaruszała się przy ołtarzu.
Był to ksiądz w ornacie. Na chórze zatrzeszczały miechy stare. Zapewne potomek królewski w roli organisty. Od zakrystyi zbliżyły się jakieś dwie zakapturzone postacie.
To zapewne świadkowie...
Ksiądz skinął od ołtarza. Państwo młodzi zbliżyli się i uklękli na stopniach.
— Masz Krzysztofie wolną i nieprzymuszoną wolę pojąć Dorotę sobie za małżonkę? — zapytał zmienionym głosem kapłan.
— Masz Doroto?... — mówił daléj zwrócony do panny młodéj.
Krzyzstof i Dorota odpowiedzieli głośno i wyraźnie: Mam!
Zaczęła się ceremonja ślubu...
Dopiero gdy młoda para ostatnie słowa przysięgi wymówiła, gdy kapłan z uroczystością dwa palce do góry podniósł i błogosławieństwem przysięgę nie-