Strona:Jarema.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie sącz wody do kotła. — zawołał, w którym się, jak czarna smoła pali krew moja! To tylko wzmaga kipienie i pryskanie!... Wyjdź do mnie z izdebki... przejdziemy się po chłodnéj alei! Potrzebuję powietrza, albo burzy!
Dorota cofnęła białą rękę. — Nie pójdę — rzekła — do chłodnej alei wśród nocy, bo to najprzód rzecz zdrożna, a potém ludzie słusznie wzięliby mnie na języki.
— Cóż cię głupi ludzie obchodzą?
— Bóg przemawia głosem opinii ludzkiéj!
— Śmiéj się z tego! Wyjdź do mnie!
— Jak sobie postanowiłam — tak téż i wytrwam w postanowieniu!
— Cóżeś postanowiła?
— Że z tobą nigdy już sam na sam mówić nie będę, o czém teraz ci powiadam!
— Więc chcesz mojéj śmierci?
— Przecież przed śmiercią jest jeszcze inne lekarstwo!
W téj chwili z poza ciemnéj chmury wychylił się ciekawy księżyc i jasném światłem oblał cu ne oblicze dziewicy.
Dorota miała teraz twarz tak uroczą — tyle dołków i dołeczków otworzyło się nagle na tym różowym buziaku przy smutnym uśmiechu, z jakim na kochanka spojrzała... tak dziwny blask miały te cudne, na pół zmrużone oczy, i tak jakoś filuternie patrzyły, że Krzysztof sam nie wiedział, co się w téj chwili z nim działo. Zdawało mu się, że jakaś niezwalczona siła prze go do tych cudnych oczu, do tych ust z korali, do