Strona:Jarema.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sty do Woltera, a drugą fałszował monetę Rzeczypospolitêj!...
— Ależ o libertynizm nie możesz mościa wojewodzino posądzać JPana Krzysztofa. Kazałem właśnie mieć go na oku pod tym względem, i dowiedziałem się, że jest nabożnym człowiekiem i wypełnia należycie przykazania kościelne. Być więc tylko może, iż krew zbyt gorąca unosi go do burd i awantur. Potrzeba zatém, aby dom nasz cichy i spokojny był szkoła dla niego, z któréj może wyjść w świat czlowiekiem umoderowanym!
— Oby twoje nadzieje się ziściły, wojewodo!
— Nie przeszkadza to jednak, aby miéć baczne oko na niego. Jeżeli, jak list donosi, rzeczywiście jest dla obory tak niebezpiecznym wilkiem, to już twoja rzecz wojewodzino, strzedz swojej obory! Ja zaś zrobię, co do mnie należy.


Po téj poufnéj rozmowie wróciło wszystko We dworze do dawnego porządku. JPan Krzysztof ani domyślał się, co wkoło niego się działo. Zresztą nie potrzebował się teraz niczego obawiać, gdyż nie zrobił jeszcze żadnego kroku, który w oczach wojewody i wojewodziny mógłby uchodzić za karygodny. Nawet ks. Tymoteusz był z niego bardzo zadowolony. Krzysztof bowiem nietylko widocznie był człowiekiem religijnym, i codziennie w kaplicy dworskiéj mszy świętéj słuchał, ale nawet proprio motu często kapłanowi przy ołtarzu usługiwał, a na nieszporach śpiewał na chórze psalmy z organistą. Z tego powodu trudno