Strona:Jarema.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Epilog.

W kilka tygodni po katastrofie, siedział starosta w swojém biurze. Przed nim stał jakiś urzędnik.
— Czy już zupełnie ucichło w Nowéjwsi? — pytał starosta — czy pieniądze wyegzekwowano za szkody poczynione na polach i lasach dominialnych?
— Napozór ucichło — odparł urzędnik — ale w gromadzie wre i kipi. Nie mogą pojąć, jak wojsko i starosta mogli przeciw nim wystąpić, i czekają na odpowiedź z Wiednia. Połowa bydła wyzdychała, bo pięć dni nie wracano do wsi, tylko stano na gołéj drodze.
Starosta zamyślił się, a potém rzekł:
— Trzeba przeciw tym szerzącym się nieporządkom gromad stosowne poczynić kroki... Takie Jaremy są, nam dzisiaj niebezpieczne.


W téjże saméj chwili, prawie z przedpokoju cesarskiego, ujęto zbiegłego Jaremę i odprowadzono do więzienia.
Gdy klucznik drzwi od kaźni odmykał, zajrzał mu Jarema w oczy i krzyknął:
— Szymek!...