Strona:Jarema.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w gromadzie, uczynił zadość dawnym marzeniom swoim i Nastkę jasnowłosą do ołtarza poprowadził.
Aby jednak w tym zenicie szczęścia nic mu słodkich dni nie zatruwało, postanowił jeszcze czegoś dokonać.
Dwaj synowie Nastki, a mianowicie Szymek, który twarzą przypominał mu najgłówniejszego wroga, przeszkadzali jakoś jego szczęściu. Miał do nich wstręt, którego sobie nie mógł wytłumaczyć. Chcąc przeto z oczu ich usunąć, pomyślał, że najlepiej dla nich zrobi, gdy ich do wojska odda, gdzieby tę samę, co i on, przeszli szkołę. Aby to jednak z jego strony nie wyglądało na nieludzkie pozbycie się pasierbów z domu, wyliczył im w „werbbecyrku” po sto renskich monetą konwencyjną, własną ręką pod miarę postawił i ostrzyżonych do kazarni odprowadził, gdzie ich opiece znajomego feldfebla polecił.
Tak uporządkowawszy swe interesa, dał na mszę świętą i gorącą modlitwą podziękował Panu Bogu, który różnemi drogami zaprowadził go do laski wójtowskiéj i Nastki jasnowłoséj.


We dworze w tym roku także wiele zmieniło się rzeczy. Wdowa postarzała się w kłopotliwém swojem położeniu. Urodzaje chybiły, wydatki pomnożyły się, bo Jadwiga była już panną na wydaniu. Pan Wladysław osiadł wprawdzie na pustkach i szczerze wziął się do roboty, ale ziemia niemal przez pół wieku zapuszczona, okazała się bardzo niewdzięczną, czyli raczéj mściwą za złe z nią wychodzenie. Pochłaniała