Strona:Jarema.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dnego w téj chwili nie przywiązywał do téj osoby wspomnienia. On widział w niéj tylko dziedziczkę, nic więcéj, widział panią domu, która gromadzie tyle krzywd wyrządzić miała, która jego dziadowiznę zajęła i do majątku swego wcieliła. Widział, że była ubrana ładnie i kosztownie, jak żadna niewiasta wiejska się nie ubiera. W jéj uszach błyszczało złoto i drogie kamienie, na rękach coś także świeciło się, co musiało być bardzo kosztowném.
Koło niéj widział młodą, z kapyśną twarzyczką dziewczynkę, która, jak każde dworskie paniątko, dygała wszystkie strony i uśmiechała się, podając gościom nizkie, porcelanowe czarki z jakimś napoj em.
Powiódłszy okiem po dużych obrazach i zwierciadłach w złotych ramach, o których wartości zbyt wysokie miał wyobrażenie, pokiwał głową i rzekł do siebie:
— Mój Boże! Jak to dobrze tym ludziom! Oni bawią się, jedzą i piją, i nawet nie pomyślą o tém, że jakiemuś tam biednemu Jaremie wydarli dziadowiznę, a jego samego wypędzili w świat szeroki, w ciężką och! bardzo ciężką służbę!... Tam ze wsi, słychać ryk głodnéj trzody, w chałupach ciemno, bo niéma czém palić; bez strawy kładzie się na piec gospodarz, aby jutro wstał do roboty... a tu tak wesoło, z tego dużego dzbana kurzy się para... jedzą, piją, śmieją się!...
I zacisnął pięść, i wzniósl ją groźnie do góry.
A tam za oknami właśnie w téj chwili mówił proboszcz owe piękne słowa, że lud miłością trzeba do siebie podnosić, trzeba go ukochać, jako brata, bo serce jego jest szlachetne, tylko mu brak oświaty. Wdowa postanowiła właśnie ze sprzedaży pustek ofiaro-