Strona:Jarema.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tego nic mnie nie mówił, że wy Jarema jesteście stryjecznym wnukiem po Stefanie i że wam należy się Stefanówka.
Jarema przyłożył rękę do czoła i zamyślił się.
— Kto płacił podatek z tej pustki? — zapytał mecenas.
— Dwór — odpowiedziano.
— To źle! — mruknął prawnik. — Ale jest jeszcze nadzieja. Naprzód, czy ta pustka, czyli grunt rustykalny zapisany w księgach z r. 1820, jako grunt dominialny, a powtóre, czy dominium podało tę pustkę, przy indemnizacyi, za grunt rustykalny?... Oho, ho! ze dworem to trzeba prawo znać na palcach, tak, jak ja znam. Dwór ma sposoby, że gromada zawsze przegra.
Jarema oderwał dłoń od czoła i spuścił ją z taką siłą na stół żydowski, że aż nogi w nim zatrzeszczały. Już samym instyktem, jaki zazwyczaj ma każdy biedny człowiek na widok bogatego, przeczuwał on, że dwór wyrządza gromadzie wielkie krzywdy, a różne doświadczenia i rozmowy, w czasie nowej jego karyery, nauczyły go, że tylko ochronna ręka władzy najwyższej odpiera te krzywdy, aby gromady do szczętu nie zgniotły. Teraz zaś miał on oczywisty dowód tych krzywd, a najboleśniéj uczuł je sam na sobie. On niegdyś był sierotą w gromadzie. Urągano i śmiano się z niego. Jasnowłosa Nastka odepchnęła go. A przecież wszystko to nie byłoby się stało, gdyby mu dwór nie był wziął jego dziadowizny...
Zerwał się z ławy Jarema, zarzucił swój węzełek na plecy, pożegnał wszystkich i wyszedł z karczmy.