Strona:Jarema.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Gdyby tylko kto za tém umiał pochodzić — dodał ex-amtsdiner.
— Ja mówię, złóżcie się po jednym guldenie zaczął mocenas — ja napiszę, a za parę tygodni...
— Co pisać? — krzyknął Jarema — to trza pójść samemu do kreisamtu, a jeźli to nie pomoże, do Wien!
— Pan Huber zna w cyrkule wszystkie drogi mówił daléj mecenas.
— Ale trzeba zawsze miéć pismo w ręku — dodał ex-amtsdiner — bo ja znam starostę.
— No, no, o tém będziemy jeszcze radzili — zakonkludował Hrehory, i tak niéma całéj hromady.
— Niechno ja gospodarzem zostanę! — mruczał Jarema, chowając cwancygiery w zanadrze.
— Gospodarzem chcecie zostać? — ozwał się siwy, zgarbiony włościanin, toż macie swoję dziadowiznę.
— Dziadowiznę? — podjął Jarema — ja nic tutaj nie mam.
— Jakto? a Stefanówka? dzisiaj pustka.
— Pustka? — zapytał mecenas — a to zawsze będzie proces.
Gdy się chłopi uciszyli, ozwał się siwy, zgarbiony staruszek: — Na cóż tu procesu? Ja znam całą tę sprawę. Stefan Magdziak kupił ten grunt za figurą i postawił chałupę. Potém oboje zmarli nagle. Różnie mówili ludzie o tym gruncie, dla tego nikt z krewnych nie chciał tam osiąść, i zrobiła się z tego pustka. Dwór siał tam koniczynę i kosił trawę. Opiekun wasz wiedział o tém, ale był z dziedzicem ręka w rękę, i dla