Strona:Jarema.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ter! Czy to sem w hromadzie nie ma hospodara, coby znał gde Kreisamt, a gde Apelation? Teremtete! Cor petto di Baccho!
Chłopi uśmiechnęli się na te mieszaninę języków wszystkich ludów Austryi, jaką chciał się przed nimi — popisać wysłużony zołnierz. Hrehory spostrzegł to, pomyślał chwilke, a potem rzekł:
— Dla czego z nami po ludzku nie mówicie Jarema? Chcecie mówić po polsku, to wszyscy rozumiemy. Ale po niemiecku i z węgierska to nie pięknie. Tak mówi tylko rekrut, kiedy chce, aby mu baba zgotowała pirogów z serem. A nasi ludzie mówią: „Koyś ne pyroh, ne pyrożysia!“
Chłopi zaśmiali się na, całe gardło, wtórując najrozmaitszemi gestami konceptowi wójta. Hrehory rozweselił twarz, widząc, że mniemanego współzawodnika śmiesznym uczynił.
Zrozumiał to wszystko Jarema. Rzucił wściekłe wejrzenie na wójta i zacisnął zęby. Spostrzegł, że gromada, to jak stado ptaków: wszyscy są sobie równi i żadne pióra nie odróżniają ich. A jeśli jaki ich brat z klatki ucieknie i z czerwoną pod szyją wstążeczką do nich przyleci, wszyscy z hałasem rzucą się na niego i nieswojską oznakę wyskubią mu do szczętu.
Naturalnym rozsądkiem Jarema poznał odrazu swój błąd i że przeciwnik z niego skorzystał. Przymuszając się więc do największego puryzmu, do jakiego tylko był zdolen, ozwał się po chwili:
— Nie gniewajcie się, jeśli po dwudziestu latach, gdy wracam do was, zapomniałem mówić z wami, jak to dawniej mówiłem. Ale bo to człowiek kawał świata zeszedł! Był w Wenedyku i w Majlandzie, w Italii