Strona:Jarema.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mania, leżą wyżéj gromady. Chłop zaś nasz, jeśli w wykształceniu swojem pewnéj wyższéj nie przekroczy linji, prędzéj lub późniéj wraca zawsze do swojéj gromady. Ma on pod tym względem coś z natury jelenia, który spłoszony z legowiska, gnany przez psy po różnych parowach i wertepach, wraca napowrót do miejsca zkąt go spłoszono.
Silném uczuciem ciągniony do gromady, chłop nasz uważa wszelkie wypadki swego życia, które go od miejsca urodzenia oddalały, za niefortunne, jak jeleń szczekanie psów, a wróciwszy do chaty ojczystéj pozbywa się czémprędzéj wszelkich nabytków, które do niego przylgnęły w oddaleniu od gromady.
Jarema żadnéj nie posiadał własności w gromadzie nowowiejskiéj, a przez dwadzieścia lat powinien już był przywyknąć do życia po za gromadą. Miał wszystko, do czego niegdyś wzdychał: stolik czarny, siwy papier, pióra i inkaust, a do tego jeszcze kilka reńskich miesięcznie. Miał także i pozycyą, mógł z długiém piórem za uchem, chodzić po długim korytarzu i przychodzących do kancelaryi chłopów z góry traktować
Po kilku jednak latach nie wystarczało to wszystko Jaremie. Naprzód nudziła go ta ośmiogodzinna pisanina, ta ustawiczna permutacya dwudziestu czterech znaków pisemnych. On był machiną, niczém więcéj, a kiedy z Wiednia sprovadzono machinkę do kopiowania korespondencyi kancelaryjnéj, Jarema widział cały byt swój zagrożony i musiał chcąc nie chcąc o swojéj dalszéj doli na seryo pomyśléć. Do tego jeszcze przyłączyły się różne inne potrzeby. Jarema,