Jedne z nich ruszają się, skaczą, pływają, gonią się, bawią, kręcą się. Inne wcale się nie ruszają.
Ktoś zapyta: co to jest? Powie sobie: nie wiem. I koniec.
Ktoś inny powie: to dziwne. I także nic więcej. Tyle tam tego. Ładne. Śmieszne. Są, to są. Niech sobie będą.
Ale Pasteur jest uparty. Jeśli zada sobie pytanie: co to jest? dlaczego? poco? — musi znaleźć odpowiedź.
Pasteur zaczął rysować. Znów rysuje.
Teraz nie rysuje już ani matki, ani bednarza Gaidot, ani Zofii Roche. Nie rysuje ojca, ani Karola.
Pasteur rysuje te kulki, nitki, łańcuszki i gałązki, które widzi pod mikroskopem w wodzie, w mleku, w winie. Jedne z nich spotyka często, inne rzadko. Tęskni za nimi, gdy ich długo nie widzi. Nie ma ich. Ale oto są znowu — stare znajome. Tylko jakieś inne, małe, chude. A dziś znów inne, duże. Inne są w kwaśnym mleku, inne te, które widać w zepsutym piwie.
Pasteur zna już kulki i nitki zdrowe i zna chore, wesołe i smutne. Kocha je jak dzieci, jak kryształy, jak Karola, jak żonę i swój mały mikroskop.
Strona:Janusz Korczak - Uparty chłopiec.djvu/56
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.