Strona:Janusz Korczak - Prawo dziecka do szacunku.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tylko ukrywać. Dają nam dzień, cały długi bez skazy, my za jeden zły moment odtrącamy. Czy warto?
Moczył się codziennie, teraz rzadziej, było lepiej, znów pogorszenie — nie szkodzi. Dłuższe pauzy między napadami epileptyka. Rzadziej kaszle, obniżyła się gorączka chorego na gruźlicę Jeszcze nawet nie lepiej, ale bez pogorszenia. — I to zapisuje lekarz na plus kuracji. Tu nic nie da się wyłudzić ani wymusić.
Zrozpaczone, zbuntowane, z pogardą dla uległego, łaszącego się pospólstwa cnoty — stają te dzieci przed wychowawcą; jedną może ostatnią zachowały świętość: niechęć do obłudy. Tę chcemy powalić, skatować. Krwawej dopuszczamy się zbrodni! głodem i torturą obezwładniamy — i łamiemy brutalnie nie bunt, a jawność jego, lekkomyślnie do biała rozżarzamy nienawiść podstępu i hipokryzji.
Nie zrzekają się programu zemsty, odkładają, czekają na sposobność. Jeśli wierzą w dobro, w największej tajemnicy zagrzebią ku niej tęsknotę.
— Dlaczego pozwoliliście się urodzić, kto wam się napraszał o moje psie życie?
Sięgam po najwyższe wtajemniczenie, najtrudniejszą illuminację. Dla wykroczeń i uchybień wystarczy cierpliwa, życzliwa wyrozumiałość; występnym potrzebna jest miłość. Ich gniewny bunt sprawiedliwy. Trzeba odczuć żal ku łatwej cnocie, sprzymierzyć się z samotnym, wyklętym występkiem. — Kiedy, jeśli nie teraz, otrzyma kwiat uśmiechu?