Strona:Janusz Korczak - Mośki, Joski i Srule.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zbójów? — Nie, tak być nie mogło! Ale wy nie chcecie przecież prawdy powiedzieć!
I stały się naraz trzy rzeczy: jeden z chłopców się rozpłakał, drugi oznajmił, że wszystko powie, choćby go miano za to do Warszawy odesłać, i rozległ się dzwonek, wzywający na podwieczorek.
I po raz pierwszy, bez śpiewu, ze spuszczonemi smutnie głowami, szliśmy na werandę i zasiedliśmy przy stołach. I po raz pierwszy przylepki wydane zostały nie po kolei, a tak, — jak się zdarzyło. Chłopcy porozumieli się oczami, i nikt nie przypomniał dozorcy, że przylepki nie po kolei wydano.
Zaraz po podwieczorku zgłosili się winowajcy:
— Powiemy prawdę.
Więc rzucali szyszkami, ale nie w waryata, tylko w worek, który niósł na plecach. Rzucali w worek do celu: kto trafi? Zrobili źle, głupio i — gotowi są ponieść za to karę.
— Dobrze więc: jest was czterech. Idźcie teraz na salę i obmyślcie sami, jak was ukarać.
Teraz zgłosił się i piąty:
— Ja też chcę iść na salę, proszę pana.
— Dlaczego? — zapytał dozorca, zdziwiony.
— Bo i ja rzucałem.
— Czemu wcześniej się nie przyznałeś?
— Myślałem, że nas za karę do Warszawy odeślą.
— I oni tak zapewne myśleli, a jednak się przyznali do winy. Teraz już zapóźno.