Strona:Janusz Korczak - Mośki, Joski i Srule.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— W tym worku jest dziesięć razy po dziesięć tysięcy rubli — odpowiedział.
Wówczas jeden zaczął prosić, żeby mu dał rubla, kiedy taki bogaty.
— A dalej?
Dalej nic: żyd sobie poszedł spokojnie, a oni zaczęli się bawić.
Tymczasem przybiegła zasapana kobiecina z czworaków dla złożenia zeznań.
— Jakie tam znów dwa garnce krwi, kto tam bajdy takie opowiadał? Dała mu mleka, bo zna głupiego: on tu się zawdy kręci w tych stronach. Kazała głupiemu iść na kolonię, to może i mięsa dostanie, ale nie chciał i powiedział, że chłopcy — to zbóje. Co prawda, to prawda: zbóje powiedział na chłopców, że niby kamieniami rzucali. I po prawdzie, musieli rzucać, bo miał skórę na szyi zadrapaną. Wiadomo: chłopaki. Ona ma dwóch i rady dać sobie z nimi nie może, a tu jeszcze taka gromada. Młode to, ta i głupie. Niech ich panowie bardzo nie karają: dorosną, sami zmądrzeją.
Prawdą więc było, że rzucali w waryata i zadrapali mu skórę na szyi.
— Więc tak. Idzie przez drogę spokojnie sam jeden słaby i chory człowiek. On jeden, was stu pięćdziesięciu, on chory wy zdrowi. On głodny, wy najedzeni, on smutny, wy rozbawieni. I dlatego, że on jest samotny, chory, głodny i smutny, wy w niego rzucacie kamienie? Kolonia jest jaskinią