Strona:Janusz Korczak - Mośki, Joski i Srule.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że woda gorąca parzy, pies gryzie, koń kopie; ale żeby liście gryzły bose nogi, to całkiem rzecz nowa.
I Pergericht więcej się dziwi, niż martwi.
Dalej, dowiedzieli się chłopcy, że można zasadzić ogród na wacie, na takiej samej zwyczajnej wacie, którą się kładzie w ucho, kiedy ząb boli. Należy ją tylko rozłożyć na talerzu, zwilżyć wodą i posypać siemieniem, grochem, fasolą.
Nie wierzyliby, ale jakże nie wierzyć, gdy widzą własnemi oczyma?
Ale może dzieje się tak tylko tu na kolonii, w krainie dziwnych dziwów!
— Czy w Warszawie także będzie rosło?
— A jakże: na każdej ulicy, w każdem mieszkaniu.
Cieszą się: tak przyjemnie mieć własny ogród — bodaj najmniejszy, bodaj na talerzu tylko, ale zato bez bramy, przy której stoi ogrodnik i nie wpuszcza dzieci biednie ubranych.
I dlatego obiad dzisiejszy nazwałbym ogrodniczym, że po raz pierwszy ukazały się na stołach bukiety, które zajmują miejsce, a jeść ich nie można, więc są niepotrzebne zupełnie. I grupa ma rozstrzygnąć, czy chce, żeby bukiety stały podczas obiadu na stole, i jeśli tak, trzeba wybrać dyżurnego, któryby wynosił je zawsze na werandę, jak dwaj inni wynoszą miski do mycia rąk, a mały Adamski ręczniki.
A tymczasem już zupa i mięso zjedzone.
— Proszę pana, mnie jeszcze marchewki!
— Stój bratku, a kto wczoraj nie jadł kaszy na mleku?