Strona:Janusz Korczak - Mośki, Joski i Srule.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rozdaje się przeto nakrycia, gdy wszyscy już siedzą na miejscach.
— Dzisiaj my dostaniemy ładne widelce.
Bo rozdaje się je sprawiedliwie, po kolei, tak jak przylepki.
Myliłby się, ktoby sądził, że obiad kolonijny, to taki cichy, nudny, — grzeczny warszawski obiad.
— Proszę pana, czy to prawda, że funt ołowiu jest tak samo ciężki, jak funt pierza?
— Prawda.
— A widzisz?
Tu rozważają się najważniejsze wypadki ubiegłej połowy dnia, godzą się powaśnieni i zrywają przyjaźń niedawni przyjaciele.
— Czy to prawda, że na sośnie, na którą wczoraj piłka wpadła, jest gniazdo wiewiórek? Czy w lesie orłowskim są wilki? Czy można się otruć grzybami? Czy są wielkie ryby, które mogą połknąć człowieka?
Te i podobne rozmowy prowadzi się przy zwyczajnym obiedzie, ale są i obiady nadzwyczajne — powiedzmy obiad wojenny, wycieczkowy, warcabowy, kiedy mówi się tylko o jednej sprawie, kiedy jeden temat żywo zajmuje całą kolonię.
Dzisiejszy obiad możnaby nazwać ogrodniczym.
Po pierwsze, Pergericht zbierając bukiet, poparzył się pokrzywą.
— Czegóż bo niema na tym świecie? Wszystkim wiadomo,