Strona:Janusz Korczak - Mośki, Joski i Srule.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na wzgórku koło rzeki pary się rozdzielają i stają w dwóch rzędach, aby po kąpieli łatwiej znaleźć ubranie.
— Ryby, ach ryby!
Maleńkie, jak zapałki, a żyją, kręcą się przy samiutkim brzegu, a nie można ich złapać ani ręką, ani czapką, ani siecią z chustki do nosa.
— Ooo, tu — i tu — i tu.
Dlaczego dozorca nie wlezie do wody i nie spróbuje; przecież na niego niktby się nie gniewał, jego nikt nie pilnuje, jemu wszystko wolno. Stoi, patrzy — i nic.
Ach, żeby tak wędka. Janek ze wsi ma haczyk, chce sprzedać go za dwa grosze. From ma włosy z końskiego ogona, a wędzideł na każdym krzaku dziesiątki. Cóż z tego, kiedy dozorca nie chce dać dwóch groszy?
Wielce stroskani, puszczają łódki z kory na wodę, a najlepsze łódki robi Wolberg — szkłem lub scyzorykiem.
Kąpią się naprzód łobuzy i siedzą w wodzie długo. Chlapią, oblewają się, mocują, podstawiają nogi i przewracają, — dają długie nurki, prawie tak długie, jak Janek i inni ze wsi chłopcy.
Kto na dane hasło nie wyjdzie z rzeki, ten w przejściu z łazienki dostaje ręcznikiem przez plecy. To też uciekają co sił, a ten i ów umyślnie się przewróci, żeby wejść znów „na chwileczkę“ piasek opłukać.
Po łobuzach kąpią się spokojni, a na końcu Wajnrauch, mały Adamski i ci, którzy kaszlą w nocy.
Po kąpieli przechodzi się przez kładkę bez poręczy na