Strona:Janusz Korczak - Ludzie są dobrzy.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rozumiała. Ojczyzna wielka, więc największy pokój, żeby mogła swobodnie oddychać.
Mówił ojciec: „dwa tysiące lat“.
Kiedy była duża, umiała liczyć.
— Rok, dwa lata, trzy... Sto, dwieście lat... Dużo... Dwa tysiące.
Potem poznała mnożenie. Już w szkole wytłomaczyli: rok ma 365 dni. — Więc ile dni? — 730.000. — Ile godzin? — Pomyliła się. Dużo godzin. Miliony. Ale nawet godzinę trudno rozumieć.
Różne są godziny. Czasem godzina krótka, a druga strasznie długa. Więc chyba zegar kłamie?
Dziwnie było na okręcie. Ledwo wsiadły na okręt, już zaraz wysiadają. No nie. Wie, że nie, że długo płynęły.
Rano wstaje, myje się, je śniadanie w kajucie, rozmawia z dziewczynkami, z paniami na okręcie. Patrzy na morze. Znów obiad, znów kładzie się spać i wstaje. Widzi miasta i wyspy. Ale nie Palestyna. Dopiero potem mówią:
— Jutro. Ostatni dzień. Ostatnia noc na morzu.
Zdawało się tylko, że krótko. Ale były i na okręcie długie godziny: kiedy się pierwszy raz obudziła rano, wszyscy jeszcze spali, a ona chciała już wstać i wyjść i szukać tatusia. Bo chociaż teraz starsza i wie, że tatuś nie żyje; ale jeżeli... może jednak... Przecież wszystko jest