Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i wytrzeć nosy. Rozumiecie: ani jednego zasmarkanego nosa. I niech jakaś dziewczynka da bukiet prefektowi policji. Najlepiej — ta mała z łagodną twarzyczką. Hej, służba, chodźcie sprzątać.
I poleciał.
— Gdzie jest ta dziewczynka, która ma podać bukiet? — pyta się wychowawca.
— To ja — mówi Maciuś. — Ale jestem chłopiec, wcale nie dziewczynka.
— Ach ty zarozumialcze — rzucili się na Maciusia wychowawcy. — Jak dyrektor mówi, żeś dziewczynka, toś dziewczynka, i koniec. Za upór i nieposłuszeństwo nie dostanieśz jutro obiadu.
I w pół godziny później Maciuś, ubrany w białą sukienkę z różową szarfą — podał prefektowi policji bukiet kwiatów. A za prefektem zaraz przyjechali: naczelnik policji śledczej, sędzia policji kryminalnej, szef żandarmerji, dyrektor defenzywy i jeszcze ze dwadzieścia miejscowych i zagranicznych łapaczów.
— Panowie — zabrał głos dyrektor domu sierot. — Jestem wychowawcą i uczonym pisarzem. Moje zadanie pilnować, żeby dzieci nie gubiły chustek do nosa, żeby nie hałasowały i nie obrywały guzików. Ale jeśli idzie o pochwycenie zbiegłego dziecka, wiem lepiej, bo znam dzieci. Z całą stanowczością twierdzę, że Maciusia nie ma w stolicy. Maciuś zapewne ukrył się w lesie, i znaleźli go śpiącego cyganie albo wieśniaczka. Maciuś ukrywa się na wsi, albo wśród bandy cyganów. Jeżeli Maciusia poznali, to pewien jestem, że go wydadzą, bo Maciuś wszystkim się dał we znaki. A jeżeli