Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



— To jest dom sierot, a nie szkoła. W szkole tylko uczą, a my tu mieszkamy. Jemy, śpimy — wszystko. Mojego tatusia zabili na wojnie, twojego pewnie także. Żeby się tu dostać, trzeba złożyć podanie. Zanim przyjmą tu dziecko, to bardzo długo trwa. Ale ja ci radzę: zostań i już. Nikt nie zauważy. Dawniej co innego: wszyscy mieliśmy jednakowe ubrania; ale po wojnie wszystko się zmieniło. Każdy robi, co chce.
— Ale dzieci przecież poznają, że nowy — mówi Maciuś.
— To nic. Starszym rozda się serdelki, żeby nic nie mówili, a malcy będą się bali. Muszą się nas słuchać, bo jak nie — w zęby — i cała parada. Zresztą jak chcesz, możesz siedzieć w krzakach tymczasem. Ja się naradzę ze skautami.
— Są u was skauci? — ucieszył się Maciuś.
— Jacy tam skauci. Papierosy palą i nie mają pasa ze skautowskim nożem. Tylko się tak nazywają. Mówię ci: niema żadnego porządku. Co kto chce, to robi. Powiedziałbym ci coś, ale nie wygadasz? Więc mamy tu tajny związek Zielonego Sztandaru. Patronem naszym jest — tylko pamiętaj,