Przejdź do zawartości

Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co ci się stało?
— Głodny jestem — szepnął Maciuś i zemdlał.
Już w więzieniu jadł Maciuś mało, bo połowę porcji chował na drogę. U zwrotniczego jadł mało, bo przykro mu było za darmo jeść u biedaków. Potem piętnaście wiorst pieszo o kromce chleba, a teraz worek, pachnący mięsem. Dorosły by nie wytrzymał. A jeszcze niepewność, obawa pościgu, nagła wiadomość, że kraj o nim pamięta, ufa i — czeka.
Położyli Maciusia na kanapie.
— Napij się mleka.
Rozpina kiełbaśnik marynarkę Maciusia, trochę, żeby łatwiej było oddychać, a potrochu — tak już z policyjnego zwyczaju: paszportu szuka. Zemrze jeszcze chłopak bez żadnych papierów, a potem kram. Namacał fotografję — patrzy: nieboszczka królowa. I nic więcej.
— Ej, mały, napij się mleka. No otwórz oczy.
Zahartowany na wojnie, prędko przyszedł Maciuś do siebie. Zawstydził się, a po troszku przestraszył, czy w zemdleniu się z czem nie wygadał. Bo tak jakoś dziwnie na niego patrzą.
— Jak się nazywasz?
— Janek.
— Więc słuchaj, Janek. Widzę, żeś delikatny. Ręce masz białe, chociaż podrapane i paznogcie starte. Kłamać bardzo nie umiesz — to poznać. Głupio mi tam przy stacji kręciłeś. Głodny jesteś, zmizerowany, chociaż chłopak silny. Papierów żadnych nie masz, tylko fotografję królowej. Co to wszystko znaczy?