Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciusia. I dorośli i dzieci. Za późno! Nie trzeba było wywieszać białych chorągwi.
Maciuś położył worek i słucha.
— Żeby tak Maciuś jeszcze z pięć lat pokrólował, tobyś pan złoto niósł w worku, a nie kiełbasę.
— A skąd wiecie, że go wywieźli?
— Mówił strażnik więzienny. Klu-Klu mają odesłać do ojca, tego — jak go tak — Bum-Druma. Podobno smutny król chce złożyć koronę i dobrowolnie wyjechać na bezludną wyspę. A ty czego uszami strzyżesz? — zwrócił się nagle i ostro do Maciusia.
— To mój chłopak: worek mi niesie.
— No to idźcie. Jutro po nocnej stójce mam cały dzień wolny, to was odwiedzę. Oj, szkoda Maciusia.
— Poczekaj: na mój rozum, jeszcze nie skończone. Jeszcze Maciuś wróci.
— Byle już głupstw nie robił.
— No, chłopak, ruszamy.
Kiełbaśnik pomógł dźwignąć worek na plecy. Stała się rzecz dziwna: ani Maciuś zmęczony, ani worek ciężki. Idzie raźno, jakby miał skrzydła.
Wie prawie wszystko. Jedno go tylko dziwi: dlaczego nie szukają, dlaczego nie wiedzą, że uciekł?
— Stój że, do licha. Patrzcie, jak się rozbrykał. Jeszcze ci za blizko? Jazda do bramy.
Z bramy dwa schodki prowadzą do mieszkania przy sklepie. Wszedł Maciuś na schodek i byłby spadł, gdyby go ten nie podtrzymał. Aż się przestraszył, taki Maciuś blady. Oparł się o drzwi, oczy przymknął, drży cały.