Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lewa ręka Maciusia była zdrowa. Po kolei bierze to wszystko, ogląda i — uśmiechnął się Maciuś.
Już wie całe miasto, że Maciuś się uśmiechnął.
— Śpi. — Obudził się. — Pił mleko.
Cieszą się dzieci, cieszą się doktorzy, — całe miasto wesołe.
— Maciuś znów gorączkuje.
Smutek. — Znów gorączkuje.
— Wezwał Felka do siebie.
Myśleli, że zapomniał o Felku. — Potrzebny Maciusiowi spokój. — Jak zobaczy Felka, może się zdenerwować. — Niech będzie w pobliżu, ale go nie wprowadzać. — Może zapomni.
A Maciuś zasnął. A co oczy otworzy, — patrzy tak, jakby czekał. — Aż się doczekał.
— Czy przyjechała już Klu-Klu?
Tak: wczoraj właśnie. — Gdy tylko telegraf bez drutu przyniósł straszną wiadomość, rzuciła Klu-Klu wszystko — i aeroplanem — okrętem — koleją — bez tchu — przybyła do stolicy Maciusia.
Widocznie przeczuł Maciuś, bo głośniej, niż przedtem, powiedział:
— Zawołajcie Klu-Klu i Felka.
Uklękli przy łóżku Maciusia.
— Felku, — nie martw się. — Klu-Klu — to moja ostatnia prośba...
Cisza. Zmęczył się Maciuś.
— Weź Felku ten pierścień. Klu-Klu niech weźmie kolczyki. — Tobie Felku trudno tu żyć. — Jedź z Klu-Klu. — A jak urośniecie...
Zakasłał Maciuś... Na uśmiechniętych ustach