Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zyje...
— Po doktora...
Stoi Felek, patrzy, patrzy, oczy przeciera, patrzy. Ale wszyscy się odsunęli od niego — i też patrzą. Każdy boi się ruszyć — cisza — nikt słowa nie powie. Czekają.
Ale był jeden robotnik stary. Przez trzydzieści lat pracy napatrzył się wszystkiego. On pierwszy odważył się głośno powiedzieć, co wszyscy wiedzieli: — Przepadło...

Leży Maciuś w szpitalu.
Dali mu osobny pokoik.
Operacja się udała: odzyskał Maciuś przytomność. Uścisnął rękę doktora, — dziękuje, że jeszcze żyje. Niedobrze byłoby, gdyby umarł odrazu. Musi coś jeszcze powiedzieć. Przymknął Maciuś oczy, chce sobie przypomnieć, co jeszcze ma do powiedzenia.
Jest bardzo słaby. Znów zasnął — znów się przebudził:
— Proszę przynieść moje pamiątki.
Pędzi samochód do izdebki Maciusia.
Już wie całe miasto, że Maciuś odzyskał przytomność, że jest nadzieja.
— Uratujemy Maciusia, — mówią doktorzy, — musi się udać.
Przywieźli Maciusiowi pudełko, gdzie w zieloną zawinięte bibułkę leżały: muszelka, kamyk, zwiędły listek, czarna kostka cukru, — fotografja matki, pierścień z brylantem, kolczyki królowy.