Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wojna śpi — przypomniał sobie Maciuś słowa latarnika.
Wojna śpi, ale lada dzień może się obudzić.
I kiedy Maciuś siedział na lekcji, i nauczycielka pytała się, a Maciuś nie wiedział nawet, o czem mówią w klasie, nikt się nie domyślał, jak ważne pytania ważył Marcinek w swej głowie.
— Marcinku, trzeba na lekcji uważać — upomina pani łagodnie.
— Dobrze, postaram się — odpowiada Maciuś.
Nauczycielka powtarza, klasa się niecierpliwi.
Coraz widoczniej niepokój ogarniał Maciusia. Nie bawi się, w nocy wzdycha. Już chce z nim gospodarz jechać do doktora, bo może urzekli chłopaka.
Aż wojna się obudziła. I Maciuś powiedział w szkole:
— Proszę pani, nie będę chodził do szkoły. I pani i kolegom za wszystko dziękuję.
— A cóż się stało? — pytają zdziwieni.
— Muszę jechać do stolicy — mówi, a słowa tak mu z trudem przechodzą przez gardło, a w kącikach oczu błysnęły dwie duże łzy i powoli spłynęły po twarzy.
Cisza długo trwała. A Maciuś stoi w ławce, ręką mocno trze czoło.
— To nieprawda, że król Maciuś umarł. Ja jestem właśnie Maciusiem-Reformatorem, tylko się ukrywałem.
A choć wiadomość była tak strasznie dziwna — zupełnie jak bajka — odrazu uwierzyli wszyscy.
— Jak mogli się tak długo nie domyśleć sami? Rozumie się, że to jest król Maciuś.