Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Ależ chryja. I to taka, że no! — Jakby było coś w Maciusiu takiego, że gdzie się pokaże, zawsze jest ambaras. — Był królem — wiadomo co się działo. — Murzynów i białych, królów, dorosłych i dzieci — wszędzie coś zaczął, zmienił zwykły porządek, jakby ludziom oczy zamknięte otwierał.
W cichej wsi zawrzało, jak w ulu. — Utworzyły się dwie partje: przeciw Marcinkowi i za Marcinkiem.
— Ten przybłęda mówił w klasie, że nauczyciela nie trzeba się słuchać, bo bije. — Mówił, że będzie bił wszystkich, co mają całe buty i nowe czapki. — A pani mówi, żeby go prosić, żeby chodził do szkoły. Jednemu zginęło pióro: to pewnie on ukradł, więc się boi, udaje obrażonego.
Od dzieci przeszło na starszych. Ci chwalą nauczyciela, a tamci panią.
Opiekunowie Maciusia trzymają stronę Maciusia:
— Cichy — posłuszny — pracowity — gada, jak stary. Marcinek ma rację — i kwita.
— Owa, znaleźli się dobrodzieje: gębą dobrzy, a butów mu nie kupili. — A że obdartus, wia-