Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ścią w pierś z całej siły uderzył. A potem głową o ławkę.
— Biją się, biją się — krzyczy klasa. Każdy biegnie zobaczyć.
Wbiega nauczyciel, taki zły, że strach. A najwięcej na nauczycielkę.
— Co to za nowe porządki. Wytrzymać nie można. W klasie powinno być cicho. Pani pozwala na bójki podczas lekcji. Pani jest za dobra. Ja mam dosyć kłopotów z własną klasą, żeby jeszcze pani chłopców pilnować.
Maciuś słucha uważnie; zmarszczył brwi, ręce w tył założył. Postanowił, że musi nauczycielce dopomóc.
Uspokoiło się. Po dzwonku szkoła się skończyła. Maciuś idzie do kancelarji:
— Proszę pani.
— Czego chcesz, Marcinku?
— Proszę pani, albo mi pani pozwoli sprobować, albo przestanę chodzić do szkoły; bo przezemnie pani ma niepokój.
— A co chcesz sprobować?
— Nie wiem jeszcze.
Wszedł nauczyciel:
— Co tu robisz? Nie wiesz, że do kancelarji wchodzić nie wolno?
Maciuś wyszedł.
— To nadzwyczajny chłopiec, — mówi nauczycielka.
— Pani ma samych nadzwyczajnych uczniów — zażartował nauczyciel, — jeden znakomity rysownik, drugi nadzwyczajny arytmetyk. A wszyscy razem