Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niegodziwi jesteście — krzyczy pani, taka czerwona ze złości, jak nigdy. — Czego od niego chcecie? — Że więcej od was umie, jest lepszy, więc mu zazdrościcie?
— Czego mamy zazdrościć? Chyba dziurawych butów? — powiedział syn bogatego gospodarza, bardzo dumny ze swojej nowej czapki.
Był to stawiak wielki, leń, ale silny, więc choć nie lubili, ale go się bali.
— Pani tak się za nim ujmuje, jakby był narzeczony. A ty czego tak patrzysz?
— Bo mam oczy, — odpowiedział Maciuś i lekko się zarumienił.
— A ja nie chcę, żebyś na mnie patrzał.
Wyszedł z ławki, dochodzi do Maciusia. Maciuś wstał, zmrużył oczy.
— Ty oczu nie mruż, rozumiesz?
Maciuś przypomniał sobie bójkę z bezludnej wyspy. Wtedy tak samo czuł coś w sercu, coś w głowie, coś w rękach.
— No czego patrzysz?
— Bo mam oczy, — powtarza Maciuś i rękę położył na ławce obok kałamarza.
— Chcesz się bić?
— Nie chcę.
— Chcesz dostać w zęby?
— Nie chcę.
— To dostaniesz.
— Nie dostanę.
Nauczycielka biegnie na pomoc, ale za późno.
Maciuś dawno się nie strzygł, miał długie włosy. Chłopiec schwycił Maciusia za włosy, pię-