Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przecież to dziecko — mówi królowa Kampanella. — Trzeba mu dać trochę drzew, zieleni, trochę śpiewu ptasząt. Maciuś wyrządził mi krzywdę, ale mu przebaczam.
— Szlachetne serce waszej królewskiej mości wzrusza nas głęboko, — powiedział znany z grzeczności dla dam król Malto.
— Zapewne — wtrącił młody król — ale szanując tkliwość serca królowej, musimy w polityce kierować się przedewszystkiem rozumem i ostrożnością.
— Ależ to dziecko — powtórzyła królowa, podając młodemu królowi dwie malinowe pomarańcze i siedem daktyli.
— Wszystko przemawia za tem, żeby wybrać tę właśnie wyspę, — mówi przyjaciel żółtych królów. — Dowóz żywności dla straży i Maciusia będzie łatwiejszy, bo bliżej, przytem morze jest tu zupełnie spokojne. Budować nic nie potrzeba, bo jest już budynek szkoły, gdzie mogą mieszkać. No i nie bądźmy śmieszni: gdyby nawet Maciuś probował uciec, — zjedzą go dzikie zwierzęta, a nie znając mowy murzynów, jakże się z nimi porozumie? Widzimy więc, że nie tylko serce naszej pięknej gospodyni, ale i rozum i ostrożność pozwalają nam wysłać tam Maciusia.
Młody król już się nie odzywał, tylko zajadając daktyle, myślał strapiony:
— Będę miał przeprawę z Bum-Drumem.