Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkie trochę. A z chłopakiem ani rusz nie mogłem się dogadać.
Ala niecierpliwie kręci się i patrzy to na dziadka, to na Maciusia.
— Tata! — krzyknęła wreszcie i zaczęła się śmiać.
— A widzisz, małe gapiątko — mówi stary. Nie mówiłem, że tata wróci? No i masz swego tatę.
— To nie tata wcale, — powiedział chmurnie marszcząc brwi Alo.
— Dla ciebie może nie tata, a dla Ali tata.
— I dla Ali nie tata, tylko Maciuś.
Maciusiowi przykro się zrobiło. Znów nie wiedział, co powiedzieć. A stary latarnik patrzy na dzieci, uśmiecha się, zadowolony.
— No, po podróży trzeba coś zjeść — powiada.
I zaprosił Maciusia do swego dziwnego w latarni mieszkania.
Żałował Maciuś, że nic nie przywiózł dla dzieci. I ta pierwsza wizyta niedługo trwała.
Ala jeszcze dwa razy płakała: raz, że nie pozwolili pić herbaty, bo była gorąca, a nie chciała czekać; a drugi raz, kiedy Maciuś odjeżdżał.
— Nie jedź, tata. Ala chce taty.
I znów nie wiedział Maciuś, co robić, kiedy go Ala trzymała za spodnie i nie puszczała.
Wieczór nadchodził, a Dormesko nie lubi, jeśli Maciuś późno wraca z wycieczek. Raz nawet, kiedy się zbyt długo zasiedział na skale, przez trzy dni towarzyszył mu jeden z wartowników.