Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/332

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o dwunastej w południe już było, jak dawniej. I trzeba przyznać, że cieszyli się wszyscy: i dorośli, i dzieci, i nauczyciele.
Nauczyciele nic nie mówili dzieciom, ale bardzo byli zadowoleni, bo z dorosłymi mieli też dużo kłopotów. Między tymi, co nie mieli jeszcze trzydziestu lat, sporo było łobuzów: zaczepiali, śmieli się i hałasowali na lekcji; starsi znowu nudzili, że im niewygodnie siedzieć, że ich głowa boli, bo duszno, — że atrament niedobry; a staruszkowie spali i nic nie korzystali, a jak nauczycielka na nich krzyczała, nic sobie nie robili, bo sporo było głuchych. Młodsi robili starym różne figle, starzy się skarżyli, że im spokoju nie dają. Zresztą przyzwyczaili się już w szkołach do dzieci, więc woleli, jak było dawniej.
W biurach niby to gniewano się, że dzieci wszystko poprzewracały do góry nogami, ale myśleli, że może i lepiej się stało, bo jak jakiś papier ważny zginie, to się zwali na dzieci. A i urzędnicy bywają różni: jedni mają papiery w porządku, a drudzy niebardzo.
Z fabrykami było gorzej, ale bezrobotni chętnie pomagali, bo myśleli, że jak zobaczą, jak oni dobrze pracują, to może ich zostawią.
Było parę drobnych awantur, ale policja dobrze wypoczęła, więc wzięła się od samego rana do roboty. A i złodzieje cicho siedzieli, bo przez ten czas najedli się i nakradli i bali się tylko, żeby ich różne sprawki nie wyszły na jaw. Niektórzy, tacy trochę tylko złodzieje, nawet odnieśli to, co zabrali.
Kiedy koło wieczora wyjechał na miasto kró-