Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Płomień parzył Maciusiowi palce, ale on na to nie zważał.
— Dusza moja więcej cierpi, niż palce — pomyślał.
Naprzeciw biurka wisiały portrety jego ojca i matki.
— Biedny, samotny sieroto — westchnął Maciuś, patrząc na portrety zmarłych rodziców.
Westchnął tylko głęboko. Nie wolno mu było płakać, bo za chwilę miał włożyć koronę, i nie może mieć oczów czerwonych.
Do pokoju cicho wślizgnęła się Klu–Klu i stanęła tak pokornie, że choć w pierwszej chwili rozdrażniła Maciusia jej obecność, po chwili zapytał się łagodnie.
— Czego chcesz, Klu–Klu?
— Biały król ukrywa przed Klu–Klu swe troski. Biały król nie chce czarnej dzikiej Klu Klu powierzyć swych tajemnic, ale Klu–Klu wie i Klu–Klu nie opuści białego króla w potrzebie.
Klu–Klu powiedziała to uroczyście, trzymając obie ręce wzniesione do góry. Tak samo przysięgał mu kiedyś Bum–Drum.
— I cóż ty wiesz, Klu–Klu? — wzruszony zapytał się Maciuś.
— Biali królowie pozazdrościli Maciusiowi złota, chcą go zwyciężyć i zabić. Smutny król żałuje Maciusia, ale jest słaby, więc się boi silnych białych królów.
— Milcz Klu–Klu.
— Klu–Klu milczeć będzie, jak grób, ale Klu–Klu poznała smutnego króla. Zdradzić może Maciusia ten spalony list, ale nie Klu Klu.