Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeżeli nie pójdziecie, wezwę wojsko. A jak w wojsko kto rzuci kamieniem, to naprzód strzelą w powietrze, a jak nie pomoże, będą do was strzelać.
Nic nie pomogło, nawet się jeszcze bardziej rozłościli; wyłamali drzwi i wtargnęli na salę posiedzeń.
— Nie ruszymy się stąd, dopóki nie dostaniemy takich samych praw, jak dzieci.
Wszyscy potracili głowy, nie wiedzą co robić. A tu nagle w królewskiej loży pokazuje się Maciuś, który nie posłuchał prefekta policji i przyjechał sam, żeby się dowiedzieć, co to za awantura.
— Chcemy mieć także sejm, chcemy mieć posłów, chcemy mieć prawa, naprzód krzyczą, potem wrzeszczą tak, że już nawet niewiadomo, co kto mówi.
Maciuś stoi i nic. Czeka. A ci widzą, że nic z tego nie będzie, więc sami zaczęli sykać: „cicho, no już, no przestańcie“. Wreszcie ktoś krzyknął: „Król chce mówić“. I zrobiło się cicho.
Maciuś mówił długo i mądrze. Bo im przyznał słuszność.
— Obywatele — mówi Maciuś — wam się należą prawa, tak. Ale wy już niedługo będziecie dorośli i wejdziecie do sejmu dorosłych. Zacząłem od dzieci, bo sam jestem jeszcze mały — i lepiej wiem, czego potrzeba dzieciom. Odrazu nie można zrobić wszystkiego. I tak mam dużo pracy. Jak urosnę i będę miał piętnaście lat, i już u dzieci będzie porządek, wezmę się do was.
— A my wtedy nie potrzebujemy łaski, bo będziemy już w parlamencie dorosłych.