Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Maciuś odłożył lustro i przymknął oczy. I dziwnie mu przyjemnie, że doktór ani razu nie nazwał go królem, że nie pozwala mu wstać z łóżka i każe zrzucić ze schodów wszystkich, którzy mają do niego interes.
— Jak to dobrze, że jestem chory — pomyślał Maciuś i wyciągnął się wygodnie na łóżku.
Maciuś myślał, że jest tylko zmęczony. Dlatego nie chciało mu się jeść, chociaż był głodny. Dlatego nie mógł zasnąć wieczorem, a w nocy miał nieprzyjemne sny. To śniło mu się, że czarni królowie rzucili się na dzieci i zjadają je. To, że wali mu się na głowę ognisty deszcz i parzy go i pali. To że obcięli mu dwie nogi i wyjęli jedno oko. To że siedzi w tej studni, skazany na śmierć głodową. Często bolała go głowa, a na lekcyi tak nic nie rozumiał, że mu wstyd było Stasia i Helci, a najwięcej czarnej Klu–Klu, która po trzech tygodniach nauki sama czytała już gazetę, pisała dyktando i umiała pokazać na mapie drogę od Maciusinej stolicy do państwa ojca Bum–Druma.
— A co się robi, jak król jest chory, kto wtedy rządzi? — zapytał Maciuś cichym głosem.
— W lecie i tak parlamenty mają wakacje. Pieniądze są, trzeba je tylko przywieźć. Port jest, okręty są. Domy w lasach wybudowane. Resztę zrobią urzędnicy i ministrowie. A Maciuś pojedzie sobie na dwa miesiące i odpocznie.
— Ale miałem przecież pojechać do portu, który otrzymałem. Miałem obejrzeć okręty.
— A ja nie pozwalam, i Maciusia zastąpi doskonale minister handlu i prezes ministrów.
— Miałem być obecny na manewrach.