Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O wiem — odparł Maciuś — że to trudno. — I opowiedział, ile pracuje, ile nocy nie spał, ile razy jadł zimny obiad.
— Najgorsze, że nie mam własnego portu — żalił się Maciuś. — I robią mi trudności z przewożeniem złota.
Zamyślił się smutny król i powiedział:
— Wiesz Maciusiu, ja myślę, że stary król dałby ci jeden ze swoich portów.
— Ach, gdzież znowu. Syn mu na to nie pozwoli.
— A ja myślę, że pozwoli.
— Ależ on mnie nienawidzi. Zazdrości mi, podejrzewa, obrażony jest — no wszystko.
— Tak, to prawda, wszystko prawda. Ale mimo to, on się zgodzi.
— Dlaczego? — zdumiał się Maciuś.
— Bo się ciebie boi. Na moją przyjaźń nie może liczyć — uśmiechnął się smutny król. — Drugi król zadowolony, że ustępujesz mu żółtych królów.
— Przecież nie mogę zabierać sobie wszystkiego — odburknął Maciuś.
— No tak, rozumnie jest nie chcieć panować nad całym światem. Ale byli, są i będą tacy, którzy będą probowali. Może i ty Maciusiu sprobujesz.
— Nigdy!
— Oho, ludzie się zmieniają; powodzenie psuje.
— Ale nie mnie.
W tej chwili wszedł stary król z synem.
— O czem tak mówicie wasze królewskie moście?
— A ot Maciuś się żali, że nie ma portu. Ma-