Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Powiadam: siedzieli przy stole. I to była trudna sprawa. Napocił się poczciwy Bum–Drum, zanim zrozumieli, że krzesła służą do siedzenia, a nie do rozbijania głów...
Ale kto miał prawdziwą uciechę, to dzieci w stolicy Maciusia. Szkoły były zamknięte, bo i tak nikt na lekcje nie przychodził.
Dzicy królowie nie lubili jeździć samochodami, a chodzili pieszo po mieście. A za każdym chmara chłopaków. Miała też i policja za swoje. Po uroczystości prefekt policji skarżył się, że schudł tak, że mu siedem kilo wagi ubyło.
— Bo pomyślcie tylko. Rozleźli się te małpy po mieście, i pilnuj tu, żeby jaki łobuz kamieniem w nich nie cisnął, żeby ich nie przejechali, no — i żeby oni nie zjedli kogo, bo i o to nie trudno było.
Maciuś musiał mu dać order. Wogóle dużo różnych orderów rozdał Maciuś podczas uroczystości: czarni królowie zawieszali sobie ordery w nosach, a biali, na piersiach. I bardzo byli zadowoleni.
Jeszcze miał Maciuś jedną przykrość. Bo czarnym królom nie spodobało się polowanie. I nic dziwnego: nie mogło się podobać polowanie na zające i sarny ludziom, którzy przyzwyczaili się zabijać słonie, tygrysy i krokodyle. Może i białym królom jedno mniej, drugie więcej się podobało, ale byli dobrze wychowani i udawali, że wszystko im się podoba, bo wiedzieli, że Maciuś się stara. A dzicy królowie byli źle wychowani, a może nawet myśleli, że Maciuś z nich zażartował. Bo wszczęli taki piekielny hałas i tak groźnie zaczęli