Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/231

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    leży dużo wiórów, wióry się zapalą, wybuchnie pożar.
    — No to go zgaszą.
    — Nie zgaszą pożaru — uśmiechnął się szef szpiegów i przymrużył oczy. Bo tak się dziwnie stanie, że akurat pęknie główna rura wodociągowa, i w całej fabryce nie będzie ani kropli wody. Wasza królewska mość będzie spokojny.
    — A robotnicy czy zginą? — zapytał znów Maciuś.
    — Pożary zwykle wybuchają w nocy, więc dużo robotników nie zginie. A w razie wojny zginęłoby ludzi sto, tysiąc razy więcej.
    — Wiem, wiem, — powiedział Maciuś.
    — Wasza królewska mości, musimy tak zrobić — wtrącił nieśmiało prezes ministrów.
    — Ja wiem, że musimy — z gniewem powiedział Maciuś. Więc poco mnie pytacie się, czy pozwalam.
    — Nam nie wolno inaczej.
    — Musimy, nie wolno. Więc proszę fabrykę spalić, ale fortecy tymczasem nie ruszać.
    Maciuś szybko podpisał zaproszenia na otwarcie parlamentu do trzech zagranicznych królów i poszedł do swego pokoju.
    Usiadł Maciuś przy oknie i patrzał, jak Stasio, Felek i wszyscy chłopcy wesoło wozili się sankami. Oparł ciężko głowę na rękach i pomyślał:
    — Teraz rozumiem, dlaczego smutny król tak smutnie gra na skrzypcach. I rozumiem, dlaczego on wtedy nie chciał, a musiał ze mną prowadzić wojnę.