Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kawałka kiełbasy. Na szczęście kapral straży pałacowej pożyczył.
— Ach wy maminsynki, niunie, piecuchy, pieszczochy, dziamdzie, lalusie, ciamary — sypał Maciuś całą swoją żołnierską uczoność. — Już ja się do was wezmę teraz.
Wcina Maciuś kiełbasę, aż mu się uszy trzęsą, a myśli w duchu:
— Teraz będą wiedzieli, że wrócił prawdziwy król, którego muszą się słuchać.
Maciuś przeczuwał, że po zwycięzkiej wojnie będzie musiał rozpocząć jeszcze większą walkę ze swymi ministrami.
Jeszcze na froncie doszła uszu wiadomość, że minister finansów pieni się ze złości.
— Ładny zwycięzca — mówił. — Dlaczego nie żądał kontrybucji. Zawsze tak było, że kto przegra, ten płaci. Szlachetny, dobrze, niech teraz sam gospodaruje, gdy w skarbie pustki. Niech płaci fabrykantom za armaty, szewcom za buty, dostawcom za owies, groch i kaszę. Dopóki była wojna, wszyscy czekali, a teraz — płać, jak niema z czego.
Wściekły był i minister spraw zagranicznych.
— Jak świat światem, nigdy jeszcze nie zawierano pokoju bez ministra spraw zagranicznych. A cóż to ja od parady? Urzędnicy śmieją się ze mnie.
Ministrowi handlu fabrykant spokoju nie dawał: „Płać — mówi — za lalkę porcelanową“.
I prezes ministrów niezbyt miał czyste sumienie, i prefekt policji trochę się obawiał, że wtedy niebardzo mądrze ucieczkę Maciusia wytłomaczył.