Strona:Janusz Korczak - Koszałki Opałki.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Łyżeczka wysunęła mi się z ręki i z brzękiem padła na marmurowy blat stołu.
— Poczekaj no... Co to ja jeszcze chciałem spytać?.. Acha... No, a jak na ciebie dzieci wołają?
— No, jak mają wołać? Wołają: ojciec, tata.
— Mój kochany, powiedz mi tak parę zdań. Jak naprzykład — chcą czego, to jak mówią?
— Rozmaicie: «niech tata kupi», albo: «proszę ojca», albo «mój tatusiu».
«Kelner! Płacić do stu djabłów! Ogłuchłeś?«
Znów go odwołano.
Byłem tak zdumiony zrobionem świeżo odkryciem, że mi się nawet cała ta historja nie wydawała na razie śmieszną. I już wtedy błysnęła w mym mózgu myśl, że kelner bądź co bądź jest człowiekiem. Ale nie odważyłbym się za nic w świecie zwierzyć komukolwiek z tem dziwacznem urojeniem...
Nazajutrz zapytałem, jak się ma żona. Żona ma się lepiej. Dziecko jest chłopcem. On całą noc siedział przy żonie. Teraz przy żonie jest jego matka. Nowe odkrycie: kelner ma matkę. Jeszcze nie koniec. Matka mówi do niego: «synu», albo «synku». Dalej: kelner ma bliższych i dalszych krewnych, ma znajomych i przyjaciół.
W dalszym ciągu dowiedziałem się, że on uważa, iż niektórzy goście są ludźmi, źle wycho-