Strona:Janusz Korczak - Koszałki Opałki.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ków — szmer rósł — skośne spojrzenia i zjadliwe uśmiechy skierowały się ku mówcy.
— My rozumiemy, panie profesorze — ozwał się dobitnie i powoli rozumny (5000 rubli rocznego dochodu), ogryzając kostkę pieczonego kuraka.
— Nie — zaprotestował impertynencko ów tak sobie, i z impetem odsunął talerz.
Ten człowiek stanowczo nie umiał pogodzić tych dwóch czynności: mówienia i jedzenia.
— Ależ zapewniam pana profesora, że rozumiemy — ciągnął spokojnie (5000 samej pensji).
— Nie — huknął tak sobie. — Myśleć należy obrazami. Gdybyście państwo rozumieli, tobyście nie mogli z takim stoickim spokojem zajadać kompotów, kurczaków i marchewki.
W ostatnich czasach rozrosła się wstrętna kategorja ludzi, których przez grzeczność zwą przeczulonymi, lub nadczułymi. Ludzie ci wszystko biorą zbyt serjo i wszystko ich drażni. Ludziom podobnym wydaje się, że nie wolno mówić przy majonezie o powodzi, lub na koncercie o doli podrzutków.
— Dla mnie wyraz: potomni — jest obrazem, proszę pana. To znaczy: widzę siebie w grobie, spróchniałego zgniłego, toczonego przez robactwo.
— Zaczyna się — ozwał się czyjś głos niecierpliwy.