Strona:Janusz Korczak - Koszałki Opałki.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziecko, zastanów się — powiada sławny ojciec. — Dzięki memu nazwisku, wpływom, majątkowi, możesz zupełnie inną zająć w świecie pozycję.
— Ojczulku, albo pozwolisz mi, bym został kominiarzem, albo rozpiję się i w łeb sobie strzelę.
— I wyobraźcie sobie, że ojciec pozwala zostać synowi kominiarzem. Mam głębokie przeświadczenie, że ów młodzieniec stałby się jednym z najszczęśliwszych ludzi pod słońcem. Całą odziedziczoną po ojcu inteligencję włożyłby w czyszczenie kominów; wymyśliłby nowy gatunek mioteł, nowy sposób opuszczania się w kominy, wynalazłby specjalną materję na ubranie dla kominiarzy; urządziłby orkiestrę i resursę kominiarską, zostałby prezesem kasy dla wdów i sierot po kominiarzach, podniósłby kominiarstwo na całym obszarze ziemskiego globu; wielbiliby go koledzy, z czcią wspominali potomni.
Coby się jednak stało, gdyby młodzian, z wrzącemi w piersi jego ideałami kominiarskiemi, uległ woli rodzica? Jeśliby został kompozytorem, chwalonoby go półgębkiem, ażby ktoś śmielszej natury — nie wykrzyknął: «kominiarzem ci być raczej». On szarpałby odzież na sobie w bezsilnym bólu, złamany, nieszczęśliwy. A ileżby czekało go zawodów, gdyby wstąpił na drogę